Podstawą tego procederu był spread walutowy. Przy wypłacie kredytu stosowano kurs kupna, mniej korzystny dla klienta, natomiast przy spłacie rat używano kursu sprzedaży, wyższego i powodującego zwiększenie wysokości zadłużenia. Różnice te, choć z pozoru niewielkie, w długiej perspektywie oznaczały tysiące złotych dodatkowych kosztów dla konsumenta. Co istotne, od powiększonego w ten sposób kapitału naliczano także odsetki, co jeszcze bardziej zwiększało łączny koszt kredytu.
Prawo bankowe jednoznacznie wskazuje, że instytucje finansowe mogą czerpać dochód jedynie z odsetek i prowizji. Pobieranie dodatkowych opłat poprzez różnice kursowe stanowiło więc obejście obowiązujących przepisów. Dopiero wprowadzenie Rekomendacji S II w 2009 roku oraz ustawy antyspreadowej w 2011 roku umożliwiło spłatę kredytów bezpośrednio w walucie obcej, bez konieczności stosowania wewnętrznych tabel bankowych. Niemniej jednak sądy, rozpatrując sprawy frankowe, biorą pod uwagę warunki obowiązujące w chwili podpisania umowy, a nie późniejsze zmiany w prawie.
Wielu kredytobiorców podkreśla również, że banki nie informowały w sposób rzetelny o ryzyku kursowym. W materiałach przedstawianych klientom eksponowano jedynie okres względnej stabilności notowań franka, pomijając wcześniejsze lata, w których jego wartość znacząco wzrosła. Takie podejście tworzyło mylne poczucie bezpieczeństwa i sprawiało, że konsumenci nie byli świadomi faktycznego zagrożenia, jakie wiązało się z wieloletnimi zobowiązaniami w obcej walucie.
Podobne mechanizmy dotyczyły także innych kredytów walutowych, w tym takich jak kredyt w GBP czy kredyt w euro. W każdym przypadku konstrukcja umowy opierała się na jednostronnie ustalanych przez bank kursach, co ograniczało przejrzystość kontraktu i przenosiło ryzyko niemal wyłącznie na klienta. Obecnie to właśnie te okoliczności stanowią jeden z głównych argumentów sądów przy stwierdzaniu nieważności umów kredytowych.